(please, scroll down for the English version)
19.02.2011, Grenada, rano
Pech – nie tylko podróżni ale również narciarze i ostatni, skacowani imprezowicze musieli na dworzec pojechać tym samym autobusem. Zapach narciarskich smarów oraz alkoholowo-tytoniowych wyziewów. Do Paryża daleko.
W autobusach linii ALSA reklamuje się region Asturii. Superlatywami sypią znane postaci regionu, a także unijni urzędnicy, oraz paru gości z Ameryki. Gdyby ci wszyscy emigranci zarobkowi wiedzieli, pewnie zadeptaliby biedną Asturię.
Malaga, południe, lotnisko, samolot (Picasso podaje rękę De Gaulle'owi)
Malaga pachnie morzem. Francuzka w średnim wieku czyta Le Monde. Jean-Christophe jest ojcem dwójki dzieci. Człowiek z Nikonem na szyi, w trampkach i marynarce, mimo wkurzająco anglosaskiej aparycji, trzyma w dłoni Carte D'Identité.
Francuski szef załogi samolotu linii EasyJet popisał się zabawnym bon-motem na temat swojej wypowiedzi w języku angielskim. Wszyscy Francuzi na pokładzie na raz zaczęli umierać ze śmiechu. Następnie, w imieniu „wspaniałej załogi” (śmiech) oraz „cudownego człowieka” (śmiech) którym jest kapitan, podziękował za wspólny lot.
Stewardzi kojarzą mi się (fizjonomicznie) z rycerzami państwa Franków. Zarost, karnacja, ostre rysy – dziwi tylko brak halabardników przy wyjściu z samolotu.
PARYŻ
Rue Chevaleret 185, bat. K, kod A64. Pierre'a nie ma w domu. Trampki przemoczone. Zimno. Pada. Wszystko pozamykane.
Pierre wysyła wiadomość – wynika z niej, że dziś go w domu nie będzie.
Zimny pot. Nie wiem, jak „miasto światła” może być wymarłe, ale nie ulega wątpliwości że w tej chwili Paryż jest martwy i mokry jak zwłoki w stawie. Dzwonię do Pierre'a i już nie tnę cwaniaka – tym razem rozmawiamy po angielsku. Wyjaśnia, że jest z kuzynem w szpitalu i będzie gdzieś za godzinę. To jego wyśmienity angielski sprawił, że w sms-ie napisał jour (dzień), mając na myśli godzinę (hour). Uff. Zjadłem z tej okazji pół czekolady na raz.
Pierre
Po niecałej godzinie z windy wychyla się około pięćdziesięcioletni mężczyzna. „Alex?” Wchodzę do windy. Do drzwi mieszkania na dziesiątym piętrze facet kuśtyka o kulach. Wewnątrz przesiada się na wózek. Wielki telewizor, sprzęt grający, iMac i sześć nowoczesnych aparatów fotograficznych, statyw Manfrotto. W lodówce natomiast kawałek wczorajszego kurczaka, sok pomarańczowy i niewiele więcej. Pracuje jako szef kuchni. Wolne chwile spędza układając pasjans na komputerze.
PARIS - one
19.02.2011, Granada, morning
Bad luck, it seems. Not only the travellers, but some skiiers also, and the last party people suffering a massive hangover - all of them just couldn’t help taking the same bus to the bus station. Smells of ski lubricants and tobacco-alcohol odour. Paris remains far away.
There are commercials of Asturia region in ALSA buses. It is being praised by famous asturianos, European Union officials, and some guys from the US. My oh my, if only all those immigrants knew how ass kickin’ it is, poor Asturia would certainly got trampled.
Malaga, noon, airport, plane (Picasso’s shaking De Gaulle’s hand)
Malaga smells nice of sea. A middle-aged French lady is reading Le Monde. Jean-Christophe is a father, he has two children. A man with a nikon hanging on his neck, wearing (the man, not the nikon camera) sneakers and a suit, although he looks like some Anglo-Saxon hipster, has a Carte d’Identité in his hand.
The French cabin crew chief has just said something witty about his own, previous English statement. There has been an immediate burst of laughter among the French passengers. Next, in the name of “the great crew” (laugh) and “the wonderful man” (laugh) - captain - he has thanked for the pleasant flight.
The stewards (physically) look like some Frankish knights. Their facial hair, skin tone, rough face features - the only surprising thing would be no halberdiers at the exit door.
PARIS
Rue Chevaleret 185, bat. K, code: A64. Pierre's not at home. My sneakers are totally wet. It’s cold. It’s raining. Everything’s closed.
Pierre texts me - it seems he won’t be at home today.
I’m sweating. I don’t know how “the City of Light” could seem dead, but what I do know is that now it is as dead and as wet as some floating corpse.
I’m calling Pierre again and I’m not trying to be that smart anymore; this time we will talk in English. He explaines he is at the hospital with his cousin at the moment, and that he will be home in an hour like. It was his perfect English what made him text me the jour (day) word instead of hour. Gosh. I’ve just eaten a half of a chocolate bar to celebrate.
Pierre
After nearly one hour, some 50 years old guy leans out of the elevator. “Alex?” I’m stepping inside. To reach the door of his flat on the 10th floor, he uses crutches. Once inside, he sits down on a wheelchair. A huge TV, some Hi-Fi equipment, iMac and six modern digital cameras, and a Manfrotto tripod. In the fridge, however, a part of yesterday’s chicken, an orange juice and not much more. He works as a chef. During his spare time he plays Solitaire on his Mac.
No comments:
Post a Comment